Cześć, dziś postanowiłem napisać artykuł na temat tego jak podejmujemy decyzje oraz plany na przyszłość.
Wiadomym jest, że każdy z nas jest uczestnikiem tego świata, jedni układają sobie życie w samym sercu systemu, inni żyją offgrid (np. bezgotówkowo, w ciągłej podróży, lub po prostu z dala od zgiełku systemu pozostając samowystarczalnymi).
Zapewne każdy z nas kiedyś marzył, („ale super byłoby mieszkać na wsi – blisko przyrody, tam gdzie spokój i tam gdzie człowiek nie postawił zbyt mocno swojej stopy.”)
Myślę, że podobne gdybanie może nękać czasem ludzi mieszkających w wioskach, lub też takich, którzy to przed systemem wzbraniali się całe życie – mają na przykład 40-50 lat i czują, że oprócz wartości intelektualnych i doświadczeń nie zbudowali swojej materialnej majętności.
I tak to wygląda – człowiek waha się między jednym a drugim, w zależności od tego, w którym miejscu się znajduje i z jakiej perspektywy patrzy.
Jestem pewien że wśród wymienionych wyżej grup znajdzie się trzecia grupa ludzi, którzy swoim stylem życia równoważą technikę, technologię i przepych postępu technologicznego i urbanistycznego z prostym życiem w spokoju i blisko przyrody.
Zapewne są też grupy, które prowadzą dwa style życia i tylko przeskakują między jednym a drugim.
I tak właśnie żyjemy ciągle w dualiźmie czy się z tym zgadzamy czy nie.
Gdy doświadczamy miłości i wolności i mamy przesyt, zaczynamy myśleć głową – Czego nie mam? Czego chce? Co muszę zrobić by osiągnąć to coś? Jak wywrzeć coś namacalnego? Może to? Tamto? itd.
A więc gdy serce jest naładowane przechodzimy do głowy i wymyślamy przeróżne postrzelone lub sensowne pomysły w nadziei, że to nas wzbogaci i że w dalszym ciągu będziemy poruszać się do przodu i rozwijać.
Ciągły rozwój na pewno jest korzystny, ale czy jest przyjemny?
Cóż odpowiedź brzmi – pokonywanie siebie z natury nie jest przyjemne wchodzenie w strefę dyskomfortu czy też wychodzenie ze strefy komfortu.
A więc gdzie jest rozwiązanie?
Czy ciągłe rozwijanie musi wiązać się z ciągłym stawianiem się przed wyzwaniem?
Zapewne da się przyzwyczaić do dyskomfortu i pozostać przy nim nieskazitelnym i nie przykładać do niego uwagi.
Ale czy ta ciągła pogoń za rozwojem w zasadzie nas uszczęśliwia?
Zostawiam pytanie otwartym, nie chcę by moje wnioski rzutowały na czyjeś życie, także dotykam tematów i prowokuję, niech każdy odpowie sobie sam.